Część II - SKS - nawrót.

Leczenie wady Pawełka przebiegało wzorowo! 

W czerwcu 2017 r. mały kończył 2 latka. Ortezę na nóżce miał każdej nocy od zdjęcia ostatniego gipsu. Nigdy nie przyszło nam do głowy, by samodzielnie podejmować jakiekolwiek decyzje odnośnie zaprzestania zakładania 'buta'. Byliśmy w stałym kontakcie z naszym lekarzem i również była umowa, że gdy mały skończy 2 latka, widzimy się na kontroli. Poprzednia była mniej więcej rok wcześniej. Wszystko było świetnie i tego samego spodziewaliśmy się na początku lipca. 

Odwiedziliśmy Pana Doktora 26 lipca. Kontrola przyniosła same powody do radości. Pawełka stopa była w doskonałej formie. Efekty korekcji wady były tak znakomite, że Pan Doktor dokumentował je nagraniem krótkiego filmu, ogólnie same 'ochy i achy' z naszej i Jego strony. Fala radości poniosła nas tak daleko, że zapytaliśmy, czy na czas upałów możemy małemu darować ortezę, bo nóżka po nocy taka spocona... Pan Doktor się zgodził. Na czas upałów. Umówiliśmy się na kontrolę za ok 3, 4 m-ce, CHYBA, ŻE COŚ BY SIĘ DZIAŁO... to wcześniej. Nasz zamysł był taki, że minie lato i zamówimy małemu nową ortezę, ponieważ z poprzedniej już wyrósł. 

Oczywiście, mimo świadomości, że ta wada u dzieciaków czasem wraca, nikt z nas nie myślał, że wróci akurat do nas... Byliśmy czujni, ale nikt z nas i naszych najbliższych nie dopuszczał myśli, że SKS jeszcze o sobie przypomni... 

Przyszedł 27 październik... 

Pierwsza myśl była niecenzuralna, więc przytaczać jej tu nie będę...
Druga myśl. Nie nooo, przesadza ten nasz Pan Doktor, orteza spoko, ale szyna? 
Trzecia myśl. On raczej nie żartuje... 
Czwarta. Iść sobie popłakać i powyzywać do Taty Pawełka. 

Po wyrzuceniu z siebie wszystkich brzydkich słów jakie znam i obudzeniu dzieci (dzieci - bo w sierpniu 2017 przyszła na świat Kasia) zaczęliśmy gdybać i przepraszam za wyrażenie - pieprzyć głupoty - o rzeczach, o których nie mieliśmy pojęcia. Jak to rodzic, który jeszcze nic nie wie, a na kontrolę u lekarza trzeba czekać kilka dni. Tak sobie myśleliśmy, że przez te parę dni to my sobie poćwiczymy z Misiem tę nóżkę, że się ścięgno rozciągnie, że w ogóle to na kontrolę już pójdzie normalnie i o żadnej szynie mowy nie będzie. I wiecie co. Pawełek faktycznie momentami chodził lepiej, były dni jeszcze przed kontrolą, że sporadycznie odrywał piętę od ziemi. To już totalnie mnie 'uspokoiło' i jechaliśmy na kontrolę (2 listopada) zupełnie wyluzowani. Dostaniemy wniosek na nową ortezę i wszystko będzie 'po staremu'.

Jakież było moje 'zdziwienie', gdy po oględzinach stopy Pawełka Pan Doktor bez zbędnych ceregieli, z uśmiechem na ustach stwierdził, że robimy całą procedurę leczenia od początku. Bez litości. To bez litości po nocach mi się śniło. Szpital, gips, orteza, SZYNA... Jego mać. Jak najszybciej! Najlepiej NA JUŻ. U Pana Doktora oczywiście pojawiło się całe spektrum odczuć, od maksymalnego wku...rzenia, po smutek, żal i płacz. W ciągu sekundy pożałowałam lipcowej prośby o zdjęcie ortezy na czas wakacji. W ciągu sekundy zobaczyłam Misia w szpitalu, w gipsie, w szynie. Zaraz potem pomyślałam, że nawet nie będę mogła z nim być w szpitalu, bo przecież Kasia na piersi na żądanie i jej nie zostawię, a jak mam 'zostawić' Misia? I co z tego, że Tata z nim mógł być, jak ja nie wyobrażałam sobie, by mnie nie było? 

Pawełek 'stety / niestety' był po antybiotyku i musieliśmy na zabieg trochę poczekać. Wypadł 14 listopada. To dobrze, bo miałam czas by oswoić się z 'nową' sytuacją. Ten czas 'przydał' się także do czegoś jeszcze. Prawdopodobnie przez stres i nerwy, z którymi niestety w takich sytuacjach sobie kiepsko radzę, dosłownie w ciągu kilku dni przestałam Kasię karmić piersią... Nie wiem, jaki mechanizm tu zadziałał, ale być może ciągła myśl, że nie będzie mnie przy Misiu bo nie zostawię Kasi spowodowała, że niemal z dnia na dzień pokarmu zaczęło ubywać, a Kasia i tak bardzo wymagająca, zaczęła jeszcze nie dojadać. Finalnie, kilka dni przed szpitalem Kasia była już na butli i mogła w ciągu dnia zostawać z babcią. Ja wracałam ze szpitala tylko na noc, a przy Misiu zostawał Tata. 

Jeśli chodzi o sam pobyt małego w szpitalu, wszelkie obawy i wątpliwości jakie nam towarzyszyły związane z dalszym leczeniem, mogę wymienić w kolejności losowej ;)
- Jak Misiek zniesie 3 dni poza domem, w miejscu gdzie musi 'usiedzieć', ograniczony zasadami, podczas gdy w domu to żywe srebro biegające 12h/d
- Jak zachowa się podczas zakładania wenflonu (tutaj byłam prze-ra-żo-na!!!)
- Czy będzie się bał? Tak ogólnie...
- Jak zniesie narkozę? Jako niemowlak bardzo długo się nie budził... 
- Jak zareaguje na gips??? Czy będzie płakał... 
- Czy będzie umiał / chciał się poruszać z gipsem? 
- Jak MY to ogarniemy, mając wymagającego niemowlaka w domu... 
- Co będzie potem? Jak długo gips? Ile zmian? Jak zareaguje na zmiany? 
- Ostatecznie... JAK zareaguje na szynę? To mój koszmar sprzed 2 lat, którego udało się wtedy uniknąć... 

Pierwszy dzień w szpitalu spędziliśmy w 4. Ja, Tata Misia, Babcia Misia, Misiu <3.
Po przyjęciu na oddział niemal natychmiast poproszono nas do zabiegowego. Wiedziałam co będzie się działo. Pawełka trzymał tata, ale mały już praktycznie od wejścia płakał. Nie dał się nawet zmierzyć i zważyć, dlatego na wagę wszedł najpierw tata, potem tata z Pawełkiem. Potem trzeba było zawołać babcię, ponieważ Ona potrafi Misia tak zagadać, że mały przestaje ogarniać świat dookoła, tylko słucha. Udało się! Pawełek zasłuchany w opowieści, co Panie Pielęgniarki mają na stołach, bez zająknięcia pozwolił sobie założyć wenflon i pobrać krew. Tutaj tez ogromny szacun dla Pań Pielęgniarek, które genialnie wykonują swoją pracę. Szybko, sprawnie, bezboleśnie. Nie wiedziałam jak dziękować. Pawełek wyszedł z 'motylkiem' na rączce i zielonym balonikiem. Całkiem zadowolony, na rękach u taty. Popołudnie upłynęło na zabawie i bieganiu po korytarzu, czym 'umilił' pracę personelowi ;) Wieczorem wysłuchał kilku bajek czytanych przez tatę i zasnął. Z opowieści taty wynika, że noc minęła spokojnie :)



W dniu zabiegu Pawełek został wymyty 'szpitalnym' mydełkiem i ubrany w szpitalną koszulkę. Tak przygotowany czekał na swoją kolej, a z racji wieku do zabiegu jechał pierwszy. Pawełek to bardzo dzielny Miś i poranek, w przeciwieństwie do rodziców miał pogodny i spokojny. My staraliśmy się maksymalnie ukrywać stres. Ponieważ ja swoje żale wylałam 2 tygodnie wcześniej, po kontroli, byłam spokojniejsza. Tacie właśnie zaczynały puszczać nerwy i z godziny na godzinę coraz trudniej było mu maskować mokre oczy, a po powrocie Misia z gipsem na całej nóżce nastąpiły mniej więcej 3 dni, kiedy Tata nad sobą nie panował. Są takie momenty w życiu rodzica, kiedy żadne zdroworozsądkowe podejście nie działa. I niby 'nic', a patrzysz na tego nic nie ogarniającego malucha i wystarczy... Tata tak reagował ilekroć widział Pawełka, który kompletnie nie rozumie, co mu zrobili z nóżką. Oczywiście, wszystko co najstraszniejsze maluje się w głowie rodzica, a dziecko pokazuje, jak czasem człowiek się bardzo mylił ;)
Pawełek przed zabiegiem.
Zgodnie z wcześniejszymi założeniami, Pawełek pojechał na zabieg jako pierwszy. I całe szczęście, bo ciężko było Go utrzymać w spokoju w łóżeczku. Nie bardzo rozumiał, że trzeba siedzieć i czekać. Trochę martwiliśmy się, czy pozwoli sobie w miarę spokojnie podłączyć kroplówkę czy podać leki uspokajające przez wenflon. Na szczęście okazało się, że 'nic go nie rusza', łapkę dał chętnie, o nic nie marudził. Póki rodzice byli tuż obok. Jedyny zły moment dla Misia, kiedy zdecydowanie się bał i było ten strach bardzo widać, to gdy trzeba było już małego odłożyć do łóżeczka przy podaniu 'uspokajacza'. Od razu zaczął płakać, że chce na rączki, a gdy zamiast rodziców otoczyły go różne Panie, które coś przy nim robiły minkę miał okropną :( Na szczęście uspokajacz zaczął działać bardzo szybko, bo rodzice też już mieli 'okropne minki'...
Pawełek po zabiegu.
Tym razem Pawełek wrócił do nas bardzo szybko. Nie było Go około godzinę. Kilkanaście minut po powrocie na salę zaczął się budzić. Baliśmy się bardzo jak będzie reagował na gips, który był wielki, ciężki, zimny. Założony na całą nóżkę, zgiętą w kolanie. Szczyt niewygody dla dwulatka, którego głównym zajęciem było bieganie. Jakie było nasze zaskoczenie (POZYTYWNE, prawie do tych szczęśliwych łez ;)), gdy Pawełek po przebudzeniu zaczął sobie opowiadać bajeczkę o hojejecu :D :D :D (dla niewtajemniczonych w słownictwo małego: hojejec = śmigłowiec). Poniżej dołączam link do filmu, na którym Miś jest dosłownie kilka chwil po przebudzeniu.
Pawełek po zabiegu.
Pawełek po przebudzeniu: FILM

Pawełek gipsu na nóżce długo nie zauważał. Nie wiem, czy to była kwestia narkozy i jeszcze średniego 'ogarniania' rzeczywistości, czy po prostu małe dzieci tak mają, że z pełną ufnością przyjmują to, co się z nimi dzieje, jeśli dzieje się to w spokojnej atmosferze. My nigdy nie wprowadziliśmy żadnego negatywnego elementu w całe to Misiowe leczenie. Każda jedna rzecz była przez nas przedstawiana pozytywnie. Orteza to od zawsze bucik, który naprawia nóżkę. Nasz lekarz to nie po prostu LEKARZ. To Pan Marcin, wujek Marcin, doktor Marcin, doktor od naprawiania nóżki, lub ewentualnie 'doktor koloru białego :D, jak ostatnio mówi Pawełek. Pawełek ogólnie dużo mówi o doktorze, ale o tym później ;) Gips też był przez dwa tygodnie poprzedzające zabieg przedstawiany jako coś super. Może dlatego Misiek, gdy już doszedł do siebie, zaczął go z ciekawością oglądać i sprawdzać, co się da zrobić. Niestety, póki gips był mokry, niewiele dało się zrobić, a mały musiał być jak najwięcej na rękach z nóżką do góry. Nóżka do góry to był główny temat przed pierwsze dni po zabiegu. Zostaliśmy totalnie wyczuleni w tej kwestii chyba przez każdą osobę w szpitalu, włącznie z jednym lekarzem, który powiedział, że w zasadzie póki jest gips, młody może po każdych 30 minutach normalnej zabawy, powinien leżeć z nóżką do góry kolejne 30 minut. Trochę nas to zwaliło z nóg, bo znamy nasze dziecko... LEŻENIE?! Jak... Przecież on skiśnie z nudów, a przede wszystkim nie zrozumie, że musi... W szpitalu i tak jeszcze nie potrafił nic ze sobą zrobić, więc było 'łatwiej'. Był ciągle na rękach, z krótkimi przerwami na zabawę. popołudnie po zabiegu minęło spokojnie, a następnego dnia wychodziliśmy do domu. 
Pawełek w dniu wyjścia do domu.
Jadąc do Pawełka w dniu wypisu zastanawiałam się, jak tam sobie radzi i mały i tata. Stresowało mnie najbardziej to, czy do Pawełka już dotarło, że nie będzie mógł normalnie chodzić i czy przypadkiem z tego powodu nie leży zapłakany w łóżeczku. Jak to w naszym przypadku bywa (chyba zawsze w czasie całego leczenia), moje obawy nie potwierdziły się. Zastałam Pawełka radośnie bawiącego się hojejecami z nowym kolegą z sali ;) Oczywiście nie docierało, że nie może chodzić i dzielnie próbował wstawać, ale tata łapał i przenosił gdzie tam mały chciał :) W każdym razie, nie usłyszeliśmy ani razu narzekania na gips. Ani w szpitalu, ani nigdy później. Wyczuleni na trzymanie nóżki Pawełka często do góry, w domu szukaliśmy sposobów, jak zorganizować czas małemu. Poniżej nasze patenty na to, by przynajmniej w tych pierwszych dniach Pawełek faktycznie odpoczywał. Przydał się bujany fotel (i babcia ;))


Z fotelika do karmienia zdjęliśmy tackę, a zamiast niej pojawiła się szeroka guma, na której Pawełek trzymał nóżkę w czasie oglądania bajek. 




Pomocny był też bardzo fotelik, z którego teraz korzysta młodsza siostra Pawełka. Młody tak go polubił, że do dziś spędza w nim sporo czasu, mimo iż o gipsie już prawie nie pamięta :)



Pierwsze dni były dość nudne i smutne... Pawełek się trochę złościł. Nie chciał się bawić, nie chciał chodzić na czworaka, w ogóle miał problem z odnalezieniem się w nowej sytuacji. Nie narzekał na gips. Może raz czy dwa powiedział, żeby gips zdjąć, ale wystarczyło wytłumaczyć, że nie można i było ok. W sumie to już zaczęliśmy się martwić, co będzie jeśli Pawełek będzie tak się zachowywał cały czas, a przed nami kilka tygodni w gipsie. W zasadzie to nawet nie wiedzieliśmy ile dokładnie. Na szczęście na trzeci dzień od powrotu ze szpitala Pawełek wstał w znakomitym humorze i jak gdyby nigdy nic, poszedł się bawić 'do siebie' :) Tak wyglądały same początki... KLIK-FILM. Minęło kilka dni, a Pawełek robił się coraz sprawniejszy :) KLIK-FILM. Aż któregoś dnia ;) KLIK-FILM... :) Pawełek tak szalał, że po kilku dniach gips w miejscu kolana był kompletnie stłuczony i miękki, co tylko 'usprawniło' poruszanie się małego. Finalnie, w ciągu maks 5 dni opanował wchodzenie i schodzenie z mebli, krzeseł, stołu parapetów itd. Generalnie był Pawełkiem, jakiego znamy, tylko że na czworaka :D I tym optymistycznym akcentem można podsumować trochę ponad 3 tygodnie noszenia pierwszego, pooperacyjnego gipsu. 

Kontrola i pierwsza zmiana gipsu zbliżały się wielkimi krokami. Moim największym zmartwieniem było to, czy próbować dwulatkowi cokolwiek tłumaczyć, czy iść na żywioł z nadzieją, że jakoś to będzie. Intuicja i mój charakter podpowiadały mi, że Pawełek jest już na tyle rozumny, że jednak lepiej będzie zacząć Go nastawiać, że 'duży but' będzie trzeba zmienić na nowy, czysty i z twardym kolankiem. Że ten obecny jest już bardzo brudny i zepsuty i już nie może dalej naprawiać nóżki. Przez dobry tydzień rozmawiałam z Pawełkiem o tym. Wiedział, że doktor Marcin zmieni but, że będzie duża piła, która robi głośno 'buuu'. Że piłą doktor przetnie gips i wyjmie nóżkę, a potem założy nowy. Teorie mieliśmy opanowaną na szóstkę, Misiu potrafił wymienić wszystkie urządzenia w domu, które robią buuu i wiedział, że piła będzie głośniejsza. 

~~~
DYGRESJA. Odkurzacz, blender, suszarka... to urządzenia, których dźwięk wywołuje płacz u Misia bardzo często. Dziś, kiedy ma już ponad dwa i pół roku, pozwala mi suszyć włosy, ale blendera użyć przy nim nie mogę. Z racji posiadania 7 kotów, muszę też codziennie odkurzać. Codziennie rano (nie przesadzam, nie ubarwiam) jest płacz i krzyk 'nie lubić odkurzacza!'. Czasami pomagają bajki na tablecie, czasami muszą być słuchawki, a są dni, kiedy mam możliwość odkurzyć tylko z Pawełkiem na rękach, przytulonym jak rzep... Nie wiem, czy mogę mieć choć odrobinę racji, ale wydaje nam się, że za ten stan rzeczy odpowiada stres, jaki przeżywał Pawełek podczas zmian gipsów, gdy był niemowlakiem. Słyszałam legendy o tym, jak to dzieciom na kolki pomagają szumy w/w urządzeń, a u nas nigdy nie było szansy ich używać... AHA, żeby było śmiesznie... Pawełek boi się też szumisia Kasi...  
~~~
Możecie więc sobie wyobrazić, jak bardzo nakręcaliśmy się przed tą pierwszą zmianą gipsu. Przyszedł też moment, że ja nauczona tym, że wszystkie moje wcześniejsze obawy były bezpodstawne, zaczęłam myśleć, że może teraz też tak będzie. Że może Pawełek będzie zaciekawiony zmianą i zakładaniem nowego gipsu. Niestety. Tym razem moje czarne myśli zmaterializowały się w postaci jeszcze czarniejszych obrazków na żywo... Pawełek bał się bardzo. Płakał tak (a w zasadzie krzyczał), że chrypkę miał jeszcze kolejnego dnia, a w oczkach i na buzi popękane naczynka. Najgorsze było zdejmowanie gipsu. Jedynym 'pocieszeniem' był fakt, że to 'tylko strach', a że nic Go nie boli. Po zdjęciu gipsu mięliśmy chwilę dla siebie. Pawełek miał szansę się uspokoić, a my mogliśmy umyć i nakremować nóżkę. Pan doktor na jakiś czas się schował, Pani pielęgniarka  krążyła między pokojami, a Pawełek dochodził do siebie. Generalnie Misiu nigdy nie bał się swojego doktora. U pediatry, gdzie nic się nie działo potrafił wpaść w histerię, a u doktora Marcina zawsze spokój, nawet pionę przybił i każda wizyta, na której już był większy odbywała się w przyjemnej atmosferze. Nawet ta wizyta zaczęła się dobrze, tylko potem coś poszło nie tak ;). Bo doktor musiał wrócić :( Łudziłam się, że jak już najgorsze minęło, teraz będzie już z górki. Nie było. Jak tylko mały się zorientował, że jeszcze coś będzie robione, zaczął płakać. Na szczęście była z nami babcia, która podobnie jak w szpitalu, tutaj też zagadała Misia na tyle, że uspokoił się i pod koniec nawet przyglądał się, jak doktor kończy. Na szczęście tygodni gipsowych nie było wiele, bo łącznie z operacyjnym wyszło 6. Każde zakładanie nowego niestety było bardzo nieprzyjemne. Pawełek ma już na tyle dobrą pamięć, że przy kolejnej wizycie płakał już od wejścia do przychodni. 
Po ostatnim gipsie leczenie mogło się już odbywać z pomocą nowej ortezy. Orteza jest na nóżce cały czas, do odwołania, czyli nie wiadomo do kiedy ;). Ciągle czekamy na szynę. 



    

Jako ciekawostka - po zdjęciu ostatniego gipsu Pawełek nie chciał  chodzić. Bał się stanąć na lewej nóżce, przez pierwsze godziny reagował płaczem na próby postawienia Go na nogi. Oczywiście odpuściliśmy, byliśmy ciekawi, kiedy sam się zdecyduje. Na szczęście nuda szybko zmusiła Go do aktywności, a wisienką na torcie był ukochany helikopter, który był schowany na czas gdy mały miał gips. Tak oto Pawełek już tylko w ortezie stawiał 'pierwsze kroki' KLIK-FILM. A tak jest obecnie :D KLIK-FILM. Nasz patent na wygodne chodzenie w ortezie, to skarpetki. Na bucik jedna gruba, jako amortyzator (na podeszwie wystają 'śruby', więc trzeba coś zrobić, żeby choć trochę ustabilizować nogę, która się ślizga), a na tą grubą jeszcze jedna, z abs'em, żeby młody się nie wywalał na panelach. Żeby wyrównać poziom, na zdrowej nóżce młody nosi sandałka i jest OK. Na dzień dzisiejszy Pawełek nie skarży się na nic i tylko czasami przy przebieraniu marudzi, żeby nie zakładać buta. Wystarczy natomiast tylko zacząć mówić, że nie możemy nie założyć, a mały już sam kończy, że naprawia nóżkę but... 

Aktualizacja, 8 lutego 2018 :) Mamy szynę. 

* TO nie jest oryginalna szyna Denis - Browne!!!
* TO nie jest oryginalna szyna Denis - Browne!!!

Wczoraj Pawełek miał pierwszy raz szynę na nóżkach do spania. O moich odczuciach i obawach 'sprzed szyny' możecie przeczytać na samym dole strony. 

Powinnam się już do tego przyzwyczaić, lecz jednak, nadal, moje dziecko jest dla mnie największą niespodzianką. Przymierzałam się do tego wieczora od dawna. Stres trzymał 2 miesiące, bo wiedziałam, że w końcu przyjdzie ten straszny moment, że wsadzimy Misiowe nóżki w to paskudztwo. Co się okazało? Pawełek przyjął 'buty robota' jakby miał je od zawsze. Obejrzał z ciekawością na siedząco, po czym zrobił sam to, czego obawiałam się, że nie będzie umiał. Położył najpierw na plecki, potem obrócił sam na brzuszek, zupełnie naturalnie i bez żadnego wysiłku. Potem pooglądał bajkę, aby finalnie upomnieć się o kask i wkrętarkę (jego domowe atrybuty robota) :D Jedynym jego zmartwieniem tego wieczoru było to, że mama tych gadżetów do łóżka nie dała. Noc minęła spokojnie. NORMALNIE! Pawełek nie obudził się ani razu, a rano, zanim jego szeptane 'mama' do mnie dotarło, siedział jak zwykle w łóżeczku, spokojnie bawiąc się misiami. Niesamowita sprawa. Niesamowite dziecko!

Tak więc od nas na dziś tyle... :) Mam nadzieję, że za 2,5 roku na dobre pożegnamy się z gadżetami do leczenia SKS, a po całym cyklu leczenia zostanie 'tylko' fajna znajomość z naszym lekarzem ;) 

Pozdrawiamy!

* Słowo wyjaśnienia w kwestii szyny, której używamy. To nie jest oryginalna szyna Denis - Browne. Jest to 'ułańska fantazja' polskiego twórcy sprzętu ortopedycznego. Taka własnie szyna jest dostępna na NFZ. Oczywiście, nikt, absolutnie NIKT nie odradzał mi kupna szyny Mitchella czy Dobbsa. To, że zdecydowaliśmy się na używanie tego sprzętu to przekonanie, że w naszym przypadku (świetnie wyprowadzonego sks) wystarczy. Syn ją akceptuje, nóżki są w dobrym stanie, wbrew pozorom nie pocą się aż tak w plastiku. Swoją drugą, jako że lubię majsterkować, sama zmodyfikowałam szynę, by była 'wygodniejsza'. Zrobiłam to na własną odpowiedzialność, ale z zachowaniem najważniejszych kryteriów w leczeniu wady (i za zgodą lekarza). Wy, nie róbcie tego sami w domu ;) 

EDIT: 18 czerwca 2018. 
Pawełek nie używa już szyny w formie, jaką widać powyżej. W wolnej chwili powstanie wpis, w którym opiszę czego i dlaczego używa Paweł. 

PS.

EFEKTY 'UBOCZNE' leczenia. Tak, są takie... Nie fizyczne, ale są. 

Po pierwsze. Tutaj nie mam oczywiście  pewności, ale paniczny strach przed dźwiękami piło - podobnymi. Wszelkie szumy / piski (odkurzacz, blender, mikser, maszynka do mielenia, suszarka, kosiarka, SZUMIŚ) wywołują u Misia niepokój, nerwy, płacz zwykły, histerię... 

Po drugie. Od czasu pierwszej zmiany gipsu w listopadzie, Pawełek przez kilka tygodni odtwarzał te przeżycia w domu. Co ciekawe, czasem jako coś pozytywnego, co Go mam wrażenie bawiło i ciekawiło, a czasem jako coś bardzo negatywnego. Zaczynał opowiadać, że był doktor i piła robiła buuu i Pawełek płakał, po czym zaczynał płakać... Wielokrotnie 'gips' miały zmieniane maskotki. Gdy Pawełka pytaliśmy co robi, gdy męczył zabawki narzędziami i krzyczał, odpowiadał, że gips KLIK-FILM oraz KLIK-FILM. Na tych filmach Pawełek nie jest rozmowny, ale podobnych sytuacji było wiele i w ok 80 % był 'zmieniany gips'... 

Po trzecie. To już nie efekt uboczny, ale zabawny... Przez wiele tygodni Misiu miał prawie 'wyimaginowanego' przyjaciela ;) Niemal nie było dnia, by mały nie wspomniał o doktorze Marcinie. My staraliśmy się w ogóle nie poruszać tematu leczenia, żeby nie przywoływać negatywnych wspomnień, a młody przy byle okazji wyskakiwał o 'doktorze koloru białego'.

Koniec końców, dla wytrwałych ;) 

Teraz pytanie, czego jest dowodem takie podejście małego do swojego lekarza... Ja nie będę się po raz 'milionowy' podlizywać doktorowi i pisać, jak bardzo sobie cenimy jego podejście do małego (i do nas). On to wie być może aż za dobrze :). Ale proponuję Wam spróbować znaleźć w internecie złą opinię  na tego lekarza (nazwisko i namiary macie w pierwszej części). Ja próbowałam kilka razy i nie znalazłam. Z reguły, jak już komuś się chce wejść na jakiś portal w celu wystawienia opinii, to jest to z reguły zła opinia. Dobrą pracę uważamy za normę i nikt szczególnie się tym nie 'podnieca'. Na temat naszego lekarza można znaleźć tylko pozytywy, co ciekawe część z nich nie dotyczy samego leczenia, ale podziela to, co my także widzimy od 2,5 roku. Świetne podejście do ludzi, do swojej pracy... z resztą, kto umie czytać, niech sobie znajdzie i poczyta ;)  

...

Ten tekst być może jeszcze ulegnie zmianie. Pewnie przypomni mi się masa drobiazgów, które chciałam tutaj przemycić, a pisząc zapominałam. Najważniejsze jednak, że coś poszło do przodu, bo choć zainteresowanych tematem nie ma aż tak wielu, to dzięki Fejsbukowi pojawiło się kilka wiadomości i pytań. Jeden tekst zawsze łatwiej podesłać, niż każdemu z osobna odpisywać na pytania, a z upływem czasu uciekają też z głowy różne rzeczy, co sobie uświadomiłam podczas rozmowy ze znajomymi, którym niedawno urodziła się córeczka z wadą. 

...

Czytaj dalej jeśli Ci się chce ;) Moje odczucia 'sprzed szyny' :)

Przed nami szyna. Wciąż czekamy na realizację naszego zlecenia. Więc wszystko to, co poniżej napisane, nie posłuży jako wskazówka dla innych, którzy kiedyś będą w tym samym miejscu, co my teraz.  W zasadzie, jak ktoś nie lubi typowej 'prywaty', to może sobie odpuścić dalsze czytanie. 

Prawda jest taka,  że odkąd poznaliśmy wadę i sposób jej leczenia, zawsze bałam się szyny. Było to dla mnie coś tak obrzydliwego, że ciężko to nawet opisać. Największym szczęściem dla mnie było to, że gdy Pawełek był malutki, doktor zaproponował ortezę na chorą nóżkę. Jak widać efekty nawet bez szyny były znakomite. Teraz wiem, że szyny nie unikniemy. Nie ma dnia od 3 miesięcy, żebym nie pomyślała choć przez chwilę, czy gdybym nie poprosiła o możliwość zdjęcia ortezy na lato, byłoby inaczej. Niemal każdego wieczora, gdy odkładam śpiącego Pawełka do jego łóżeczka dopadają mnie myśli, że oto spieprzyłam mu co najmniej 2,5 roku spokojnego snu. Że za kilka dni przyjdzie dłuuuugi czas, w którym nie położę Misia w jego ulubionej pozycji do spania. Czasami sobie leżę w nocy na plecach (a nienawidzę zasypiać na plecach) i wyobrażam, co będzie czuł Miś. Jak długo zajmie mu oswojenie się z tym ... czymś. Kiedy i czy nauczy się obracać na brzuszek. Ja wiem. To dziecko pokazało mi już milion razy, jak bardzo jest dzielne i jak pięknie potrafi się dostosować do nowych sytuacji. To jednak nic nie zmienia. Póki nie zobaczę spokojnie śpiącego Misia w szynie, ja będę niespokojna. Najgorsze jest to, że to pierwsza rzecz, której nie umiem mu przedstawić pozytywnie, więc nie mówię mu nic... po prostu przyjdzie ten cholerny badyl i będę improwizować. 









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz